Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Matka i córka straciły nogi. Liczą, że cud i dobrzy ludzie odmienią ich los

Iwona Rojek
Łukasz Zarzycki
Matce i córce z Rzeszówka koło Jędrzejowa amputowano nogi. Każdej z powodu innej choroby. To dla nich niewyobrażalna tragedia. Potrzebne jest wsparcie na protezę dla córki, obie są załamane.

W niewielkim domu w miejscowości Rzeszówek w gminie Oksa, w powiecie jędrzejowskim, panuje bardzo przygnębiająca atmosfera. Żonę i córkę podtrzymuje na duchu resztką sił pan Zdzisław, choć on też już wysiadł psychicznie i popłakuje po kątach. Nigdy nie spodziewał się, że jego najbliższych spotka taki los.

Córka, 40-letnia Marzena Warzyńska, straciła nogę, bo zaczęła mieć problemy z krążeniem, w końcu zaatakowała ją choroba Buergera, czyli zakrzepowo-zarostowe zapalenie tętnic i jedynym ratunkiem była amputacja. U mamy Wiesławy Wojciechowskiej wykryto złośliwy guz kolana i też trzeba było w Piekarach Śląskich nogę amputować. Obie kobiety nie mogą pogodzić się z tym, co sie stało i mają wiele pretensji do lekarzy, że nie były w porę dobrze zdiagnozowane i odpowiednio leczone.

Ból nie do wytrzymania

- U mnie wszystko zaczęło się od tego jak nagle w 1997 roku zaczął mnie boleć palec w stopie w prawej nodze - opowiada Marzena. - Pracowałam wtedy w Częstochowie, pojechałam tam do pracy, bo u nas w Rzeszówku nie bylo żadnych perspektyw na znalezienie zatrudnienia. Znalazłam pracę w hurtowni, ale tam panował dotkliwy chłód, nieraz miałam odmrożone nogi. Ból był nie do wytrzymania, poszłam do lekarza, a ten orzekł, że trzeba ściągnąć paznokieć, bo wdał się stan zapalny. Przy tym zabiegu wszczepiono mi gronkowca, którego potem długo leczyłam. Po siedmiu latach niespodziewanie odezwał się ból lewej stopy i wówczas trafilam do lekarza naczyniowego. Cierpiałam na tak straszne bóle, że jedynym ratunkiem na niego było podanie amerykańskiego lekarstwa w kroplówkach, które kosztowało ponad 2 tysiące złotych. Nie miałam takiej kwoty. Ponieważ istniało podejrzenie, że tej choroby naczyń nabawiłam się na skutek złych warunków pracy, panującego zimna, za te kroplówki zapłacił mi ówczesny pracodawca. Po nich czułam się lepiej przez jakiś czas, ale potem okropny, nie do wytrzymania ból powrócił. W międzyczasie od ciągłego zażywania leków przeciwbólowych nabawiłam się wrzodów żołądka i wycięto mi sporą jego część. Marzena opowiada, że już wtedy była bardzo załamana, nie udało jej się małżeństwo, rozstała się z mężem i nie ma z nim żadnego kontaktu ani wsparcia od niego, a potem przyszło jeszcze gorsze.

- W szpitalu w Częstochowie stwierdzono, że mam chorobę Buergera i moją lewą nogę trzeba amputować - mówi ze smutkiem. - To był dla mnie cios. Wcześniej jeszcze nacinano mi odcinki w pobliżu kręgosłupa, żeby poprawić ukrwienie, ale to niewiele dało. Potem amputowano mi śródstopie, a później całą nogę. Przed tą amputacją jeszcze raz ratowałam się środkami w kroplówce, za które zapłacili mi prawie 2800 złotych rodzice. To był lek na poprawę krążenia, na tak zwane chromowanie przystankowe, bo działo mi się coś takiego, że uszłam parę kroków i dalej ani rusz z bólu. Ale na radykalną zmianę było za późno. Straciłam nogę. - Mam żal do lekarzy, że od początku nie powiedziano mi, że mam słabe naczynia, skłonność do zakrzepicy, bo wtedy zupełnie inaczej bym się leczyła i może udałoby się moją nogę uratować. Nie zrobiono mi badań dopplerowskich, nie zbadano wydolności żył, tylko leczono stan zapalny palca. - Gdyby córka miała taką wiedzę, to by zmieniła pracę, a nie odmrażała nóg w hurtowni, gdzie była zatrudniona - dopowiada jej zrozpaczona matka. - Pracowała przy komupterze, ale było zimno, zamiast podłogi beton. U nas nikt w rodzinie nie chorował na zakrzepicę, skąd miała wiedzieć, że jest nią obciążona.

Wykryto nowotwór

Mama Marzeny, 63-letnia Wiesława, nie ma już siły do życia. U niej wszystko zaczęło się z kolei od bólu kolana. - Poszłam z nim do chirurga, a on nawet nie zrobił mi tomografii, tylko zawyrokowal, że potrzebna jest operacja - opowiada. - Tak bardzo mnie bolało, że uwierzyłam mu i zgodziłam się na zabieg, wszczepienie endoprotezy. - Tylko, że po nim wcale nie było lepiej. Ból był nadal bardzo odczuwalny, sama poszłam na usg i jego wynik tak zniepokoił lekarza, że od razu wysłał mnie do Piekar Śląskich. A tam stwierdzono złośliwy nowotwór chrzęstniak mięsakowy,
który objął nawet moje biodro. Specjaliści byli zszkowani tym, że dostawałam leki na odbudowę chrząstki, które zamiast zmniejszać, to jeszcze karmiły nimi tego guza. I znów jedynym ratunkiem dla mnie była amputacja biodra i nogi, którą przeszłam w styczniu 2015 roku. Po tym co spotkało córkę powtórka tych samych wydarzeń ze mną była już dla nas wszystkich nie do przeżycia. Pani Wiesława z płaczem opowiada, że dodatkowo oznajmiono jej, że na ten rodzaj nowotworu nie ma żadnego lekarstwa, jest bardzo złośliwy. - Nie dostaję żadnej radioterapii ani chemioterapii. Mam tylko czekać i robić sobie badania co pół roku, czy nie ma przerzutów - kobieta szlocha. - Mąż się załamał , my też. To na niego spadło teraz większość obowiązków, a nie jest już młodzieniaszkiem, też ma swoje schorzenia. Choruje na serce, prostatę, ma asmę, dokuczają mu silne bóle kręgosłupa. Mamy po 800 złotych emerytury i wszyscy pełne torby leków, które trzeba za coś wykupywać.

Robi zakupy, sprząta

Pan Zdzisław potwierdza, że łatwo nie jest. - Najgorsze jest to, że wysiadłem psychicznie i nie mogę patrzeć na to jak żona i córka cierpią - potwierdza swój ciężki stan. - Chyba jestem słaby psychicznie i za wrażliwy na takie nieszczęścia. Całe życie ciężko pracowaliśmy z żoną w gospodarstwie, wychowaliśmy trójkę dzieci. Jeden syn ma żonę i piatkę dzieci, też nie jest mu łatwo, drugi mieszka w Częstochowie, ma swoją rodzinę, nie może pomagać nam na co dzień. Ja muszę robić zakupy, załatwiać wszystkie sprawy w urzędach, przychodniach, pocieszać moje kobiety, choć to ja najczęściej teraz płaczę. W akcie desperacji pojechałem do Jędrzejowa do Fundacji Miśka Zdziśka i poprosiłem o pomoc, bo sami sobie nie poradzimy. Prezes Dariusz Lisowski obiecał, że zrobi wszystko, aby nam pomóc. Chcielibyśmy, żeby choć córka miała protezę i mogła lepiej funkcjonować. Młoda jest, życie przed nią, a proteza kosztuje kilkadziesiąt tysięcy, skąd na to weźmiemy. Dariusz Lisowski, prezes Fundacji Miśka Zdziśka Błękitny Promyk Nadziei, pocieszał nas, że podejmie różne działania, aby zdobyć niezbędne pieniądze,by odmienić nasze życie.

- Wierzę w to, że znajdą się ludzie, którzy pomogą - mówi prezes Dariusz Lisowski. - Ta kobieta musi chodzić, siedząc w domu zmarnuje swoje życie.

Wspierają przyjaciółki

Mama też chciałaby dla córki jak najlepiej. Mówi, że marzyła o tym, że będzie miała rodzinę, dzieci, przecież zasługuje na odrobinę szczęścia. - Teraz to Marzenka nie pozwala nam się z ojcem całkiem załamać - mówi pani Wiesława. - Gotuje o tej jednej nodze obiady, pilnuje, żebyśmy ciągle nie płakali, tylko wzięli się w garść. Sama z 500- złotowej renty niewiele może zdziałać, a już na pewno nie uzbiera na protezę.

- Mnie z kolei bardzo wspierają dwie przyjaciółki Justyna i Edyta, bez nich już bym nie żyła - podkreśla Marzena. - Przychodzą do mnie bardzo często, są na każde zawołanie, dodają mi siły do życia. No i oczywiście wspiera mnie rodzina. Tak bardzo chciałabym wrócić do normalnego życia, do pracy. Nie być dla nikogo ciężarem. Interesuje mnie historia, znam się na komputerach, lubię czytać. Ale bez nogi jestem skazana na niebyt.

Prezes Dariusz Lisowski wierzy, że po tym jak udało się uzbierać na protezę dla Joanny Żelezik, uda się i w przypadku Marzeny, choć czasy nie są lekkie i dużo ludzi boryka się z kłopotami finansowymi. - Proteza, którą niepełnosprawny otrzymuje od funduszu zdrowia za 6 tysięcy do niczego się nie nadaje - podkreśla prezes. - Jest starodawna, sztywna, przeczepiana za pomocą paska i nie spełnia żadnej roli. To jakiś absurd. My musimy się zmobilizować, aby zdobyć fundusze i odmienić życie tej rodziny.

Dariusz Lisowski, prezes Fundacji Miśka Zdziśka Blękitny Promyk Nadziei obiecał, że zrobi wszystko aby uzbierać potrzebną kwotę na protezę. Wszyscy, którzy mogliby pomóc w uzbieraniu pieniędzy na nią są proszeni o wpłaty na subkonto dla podopiecznych: 23 1240 4982 1111 0010 6253 6955 z dopiskiem: „Na zakup protezy i leczenie dla Marzeny Warzyńskiej “.

Dla wszystkich, którzy mogliby wesprzeć panią Marzenę i jej mamę Wiesławę także psychicznie podajemy numer telefonu Marzeny Warzyńskiej 725 635 583.

od 7 lat
Wideo

Pensja minimalna 2024

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na jedrzejow.naszemiasto.pl Nasze Miasto